Przebój, któremu poświęciłam poprzednią notkę [Trzy, dwa, jeden. Obraz podwójny, podwójne spojrzenie (2/4)], Joni Mitchell napisała w 1968 roku, mając nieco ponad 20 lat, i obecnie, jako stara już kobieta sama dziwi się, skąd wtedy, wchodząc dopiero w dorosłe życie, wiedziała, co może odczuwać kobieta dojrzała, doświadczona życiem i tym w gorzki sposób życiem rozczarowana. Wspomina, że natchnieniem do napisania piosenki była książka czytana podczas lotu samolotem. Bohater powieści lecący samolotem patrzył z góry na chmury, a Mitchell odłożywszy na moment zaczętą właśnie powieść też spojrzała przez okienko na chmury, nad którymi leciał jej samolot, i – od razu w samolocie napisała ten utwór.
W tym kontekście przypomina mi się sytuacja z lat 1980-tych, kiedy pracowałam jako nauczyciel w jednym z ogólniaków w moim mieście. Na zakończenie nauki każda z klas maturalnych miała przygotować króciutki popis do przedstawienie w auli szkolnej. Klasa o profilu ścisłym, w której uczyłam, jako jedyna dała popis wybitny: dojrzały, mądry, zamknięty w bardzo sprawnie odegranej scence na 4 aktorów. Wraz z koleżanką, bardzo dobrą polonistką, która uczyła ich polskiego, byłyśmy nieme z zachwytu. Był to krótki skecz, ale rzecz dotyczyła najgłębszych przesłań kultury, a literatury w szczególności, w podtekście ukazując w prostej lekkiej historyjce zagrożenia dla kultury płynące ze strony totalitaryzmów. Po zakończeniu tamtej uroczystości uczniowie tej klasy zagarnęli polonistkę i mnie na małą imprezkę w jakimś lokalu. Kiedy chwaliłyśmy ich występ, zupełnie nie wiedzieli, o co nam chodzi. Tłumaczyli, że oni po prostu musieli improwizować, bo okazało się, że jako jedyna klasa niczego nie przygotowali, a nie chcieli się kompromitować. Więc wyszli i odegrali „coś na temat literatury”. Jeden uczeń coś powiedział, drugi coś dodał, trzeci spuentował, czwarty się dołączył. Dziesięć minut geniuszu.
Podobnie powstał wspomniany przebój Joni Mitchell Both Sides Now (1968), tak powstała genialna Eleonor Rigby (1966) Beatlesów, w podobny sposób Rolling Stonesi stworzyli As Tears Go Bye (1964). Bo skąd tamci rozkrzyczani rozrywkowi chłopacy mogli wiedzieć, co czuje starzejąca się, czy wręcz stara samotna kobieta, stary samotny człowiek.
Paul McCartney brzdąkał coś na pianinie, kiedy przyszła mu do głowy fraza muzyczna i fraza słowna - o kobiecie zbierającej z kościelnej podłogi ryż po ceremonii ślubu. Kilka dni później w głowie muzyka pojawiła się kolejna fraza – o księdzu samotnie cerującym sobie nocami skarpetki. A jeszcze później cały zespól dorzucał jakieś drobne tekstowe pomysły do następnych zwrotek, i tak powstało małe arcydzieło: Eleanor Rigby / Picks up the rice in the church where a wedding has been / Lives in a dream / Waits at the window / Wearing the face that she keeps in a jar by the door / Who is it for?
Z kolei ówczesny menadżer Rolling Stonesów podobno zamknął Jaggera i Richardsa w kuchni i zagroził, że nie wyjdą, dopóki nie napiszą wspólnie piosenki, stawiając jako jeden z formalnych warunków, że nie ma być tam nic o seksie. Jako pierwsza tę barokowo-rockową perełkę wykonała Marianne Faithfull, bez jednego słowa o seksie: It is the evening of the day / I sit and watch the children play / Smiling faces I can see / But not for me / I sit and watch / As tears go by.