Pokocie, pokotem, z kotem



Pierwszy raz przyjechała do mojego miasta, do mojego domu, do mojego życia - dziesięć lat temu. Miała wtedy niecałe dziewięć lat, jej młodsza siostra niecałe cztery. Odpowiednio mniej lat miała ich mama, moja świeżo poznana przyjaciółka z internetu, Pani Wichrowska – Kasia. Dzisiaj wszystkie cztery jesteśmy odpowiednio o dekadę starsze. Starszy jest również Pan Wichrowski, domator, który parokrotnie odwiedził moje miasto w sprawach związanych z pracą, ale który nie uczestniczył w wakacyjnych eskapadach swojej rodziny.


*


Starsza Panna Wichrowska, tegoroczna maturzystka, której od kilku lat zdalnie towarzyszyłam w nauce obcego języka, którego nauczanie jest moim zawodem, będąc nad morzem w odwiedzinach u rodziny, zapowiedziała się również z parodniową wizytą u mnie. Po trzyletniej przerwie we wspólnych letnich wojażach. Tym razem, pełnoletnia i próbująca świadomie i samodzielnie układać swoje dorosłe życie, przyjechała po raz pierwszy bez mamy i młodszej siostry, za to z – Kotem.

W przeszłości powitania i pożegnania z Pannami Wichrowskimi na tyle bywały problemem - jak sądziłam ze względu na raczej powściągliwy klimat ich domu - że przyjęłam zasadę pytania dziewczynek, czy robimy to wylewnie czy powściągliwie, nie mając wielkiej nadziei na to, że w odpowiedzi usłyszę słowo wylewnie, chociaż poza tym obie były bardzo ekspresyjne i bezpośrednie. Tym razem nie dałam Starszej Pannie Wichrowskiej wyboru i powitałam ją, a potem również pożegnałam na mój sposób, czyli wylewnie, i nie miałam wrażenia, że było jej to niemiłe.

Wcześniej, czekając na jej odwiedziny, założyłam - poza wyjątkiem dotyczącym wylewności powitań i pożegnań - przyjęcie opcji zerowej, o czym przed przyjazdem poinformowałam zarówno ją samą, jak również jej mamę. Przyjęłam, że przyjeżdża do mnie dorosła osoba ze swoim zwierzątkiem, a ja traktuję jej wizytę, jakby przyjeżdżała do mnie po raz pierwszy. Założyłam, że sama będzie organizowała swój pobyt, bez żadnych sugestii z mojej strony i bez nawiązań do ewentualnych dziecięcych wspomnień ze wspólnie spędzanych wakacji nad moim morzem.


*


Witając się ze mną Panna Wichrowska wyraziła radość z tego, że może widzieć mnie żywą, jak to ujęła, nawiązując do trzyletnich kontaktów wyłącznie wirtualnych. Na co ja z kolei wskazałam na bardzo słuszny aspekt tej radości również z perspektywy geriatrycznej. Tym bardziej oczywisty, że to właśnie jej mama, Katarzyna Wichrowska, zgodziła się pozamykać po mojej śmierci różne moje ziemskie sprawy, w które wprowadzam ją od początku naszej znajomości.


Panna Wichrowska przyjechała z chęcią porozmawiania o swojej dalszej edukacji językowej, o tym jak znajomość języka obcego rozwijać, na co podałam receptę prostą i krótką: poznanie struktury języka, czyli jego gramatyki, to zbudowanie szkieletu; poznanie słownictwa, to obudowanie szkieletu mięśniami. A potem należy robić to, co będzie służyć rozwojowi konkretnych sprawności ruchowych tego żywego i elastycznego organizmu, wbudowanego w strukturę naszego mózgu dzięki wcześniejszej nauce: jeśli poprzez tę nowo przyswojoną żywą strukturę chcemy nauczyć poruszać się w języku obcym, na przykład mówiąc - trzeba mówić; jeśli chcemy nauczyć się pisać - trzeba pisać; jeśli chcemy nauczyć się czytać - trzeba czytać, itd.


Krótko mówiąc – żeby nauczyć się pływać, trzeba wejść do wody. Moja rada była na tyle oczywista, że nie wymagała czasochłonnego rozwijania - jak na razie, w każdym razie. Więcej czasu spędziłyśmy więc na relaksie, oglądaniu fajnych filmów wybranych z mojej sporej kolekcji, rozmowach o życiu, a także – również z wyboru Panny Wichrowskiej – powrocie do paru miejsc, które pamiętała z wcześniejszych lat. Powrotem do przeszłości było również spanie pokotem, wprowadzone przez Panią Wichrowską przy okazji pierwszej wakacyjnej wizyty przed 10 laty. Mój obecny gość nie chciał więc osobnego pokoju i wybrał szeroką rozkładaną kanapę w mojej sypialni, na której pokotem sypiał z mamą na baczność w środku i córeczkami wtulonymi w nią z obu stron.


*


Tak więc spałyśmy znowu pokotem, tym razem dla odmiany – z Kotem. Nie znam się za bardzo na kotach, ale takiego Kota jeszcze nie spotkałam. Trudno mi było uwierzyć, że ten około roczny przybłęda, zadbany i czyściutki białasek w czarne plamy, dopiero od miesiąca jest w związku zażyłości z Panną Wichrowską. Wybrał ją sobie, gdzieś w pewnym parku, a ona przyjęła go do swojego życia. I już razem podróżują – i to pociągami, do obcych domów, a on wie, jak zachować się w każdych warunkach.


Wszystko wskazuje, że był już kotem udomowionym, kiedy spotkali się – jakby przypadkiem – w tamtym parku nad rzeczką. Panna Wichrowska stara się przeniknąć jego wcześniejszą historię, ale nie ma pojęcia, jak mogła wyglądać. Kot nie wykazywał śladów traumatycznych doświadczeń, natomiast bardzo szybko poczuł, gdzie są – jak się mówi – konfitury, czyli gdzie będzie miał wikt i opierunek. I od razu dostosował się do domu, który mu to zapewnił, odwzajemniając się pełną – mało kocią – lojalnością.


Mogłam zaobserwować pewien aspekt tego wtopienia się w życie człowieka, kiedy oglądał z nami niektóre z filmów. Wtedy leżąc obok swojej pani przez cały czas projekcji autentycznie śledził wzrokiem akcję na wielkim ekranie specjalnego monitora do oglądania filmów. A co jeszcze ciekawsze, czynił tak jedynie podczas bardziej ambitnych produkcji, bardziej rozrywkowe przesypiając.


*


Nie wiem, ile rozumiał z dialogów filmowych, podejrzewam jednak, że nie tak wiele jak z rozmów ze swoją panią, kiedy wymieniali się długimi sekwencjami prrrrrr z jego i jej strony. Ogólnie jest osobnikiem rozmownym, w sposób tak elegancki i pełen gracji - jak zresztą cały sposób jego bycia - że zdarzało mi się mówić o nim per ona, co przytrafia się też różnym innym osobom. Jest uroczy i uważny. Widziałam, z jaką uwagą obserwował życie nie tylko ekranowe, ale również toczące się wokół kamienicy, w której mieszkam w sercu miasta. Nie miałam wątpliwości, że te oczy widziały w szczegółach wszystko, na co patrzyły z parapetu okna w mojej kuchni.


Kot obserwował również mnie i moją twarz. W jego oczach była siła głębi. W pewnym momencie postanowiłam przyjąć wyzwanie jego wzroku. Spokojnie skierowałam swój wzrok w głębię czarnego pionowego owalu jednej z jego źrenic, otoczonej złocistą tęczówką. Trwaliśmy tak nieruchomo przez sekundę, dwie. Kot nie wytrzymał mojego wzroku. Bez słowa odsunął się jednym ruchem o kilkanaście centymetrów do tyłu.


Podczas całej wizyty Kot miał do dyspozycji całe mieszkanie, z trzema wyjątkami: moja osoba, moje łóżko, moja miska – czyli blaty mebli w kuchni. Z prężną gracją schodził mi więc z drogi, jednak kiedy wyciągałam rękę do zabawy, ostrożnie akceptował moje zaproszenia. Obserwując powściągliwe reakcje Kota na moją osobę, Panna Wichrowska wysnuła wniosek, że taka mogła być jego poprzednia właścicielka: starsza kobieta, wzbudzająca koci lęk swoją zasadniczą postawą. No cóż, mogłabym jeszcze sporo napisać o moich gościach i o mnie, ale ograniczę się do końcowej refleksji. Panna Wichrowska i ja - świadome swojej wiary praktykujące katoliczki - całkowicie niezależnie od siebie byłyśmy skłonne w kontakcie z Kotem dopuścić myśl o istnieniu reinkarnacji.

 

Pokot z psem, u mnie, lato 2018

 

14.09.2021

 

 

.