Po tym, co mi się w młodości poetycko przytrafiło na [szaro-buro] czy na [przypadkowo], przyszedł z kolei czas na omówienie wątku egzotycznego w tym, co mi się kiedyś było napisało. Ciekawe, że moja niegdysiejsza młodzieńcza fascynacja egzotycznymi klimatami („okres polinezyjski”), w dorosłych latach życia zawodowego zaowocowała ćwiczeniem językowym - mojego własnego pomysłu - służącym do wprowadzania angielskiej konstrukcji would like to w nauczaniu gramatyki tegoż języka. A więc, w ćwiczeniu tym na różne sposoby zwierzam się moim uczniom, że chciałabym mieszkać na Hawajach, pracować w Honolulu, w lokalnej szkole tańca, jako instruktorka hula-hula. Dalej wyznaję, że chciałabym przemieszczać się tam po lądzie markowym samochodem terenowym, natomiast po wodach oceanu chciałabym surfować. Informuję też uczniów, że marzeniem moim jest zwiedzić całą Polinezję, aby poznać miłych rodzimych mieszkańców tych wysp. Jako celowy kontrapunkt do tych tropikalnych marzeń, wprowadzam akcent arktyczny, wyznając, że mieszkając na stałe na Hawajach, wakacje chciałabym spędzać na Alasce. Na koniec wywodu stwierdzam bardzo szczerze, że zamiast teraz męczyć się na lekcji, chciałabym w tej chwili wygrzewać się na plaży Waikiki.
*
A więc już wiadomo, jakie klimaty marzyły mi się w zamierzchłej przeszłości. Być może był to wpływ Gauguina, jego polinezyjskich podróży i powstałych tam obrazów? Potem moje tropikalne mrzonki odeszły w zapomnienie, aż do czasu, gdy wiele lat później zaczęłam poznawać prawdziwych żywych ludzi ze strefy zwrotnikowej i stwierdzać, że wcale nie są tacy mili, jak na obrazach i obrazkach. Może inaczej: mili są, ale ta ich miłość ma krótki i wątły korzonek, co po prostu wynika z różnic kulturowych: tam miłym trzeba być po to, żeby było miło, a nie po to, żeby z tego coś miało wynikać. Doświadczyli tego na przykład pewni polscy biznesmeni prowadzący rozmowy w jednym z krajów południowoazjatyckich. Spotkanie przebiegało w bardzo miłej i przychylnej atmosferze, ale następnego dnia nic a nic nie wyniknęło z miłej atmosfery dnia poprzedniego, czy ze wstępnych deklaracji dzień wcześniej poczynionych przez stronę tropikalną. Nie jestem pewna, czy nie było tak, że przemili rozmówcy polskich biznesmenów po prostu nocą wyjechali, bez pożegnania, zostawiając za sobą - jak oczywistość - wspomnienie przemiłej atmosfery rozmów.
Potwierdzeniem tego, o czym piszę, może być wyznanie pewnego człowieka pochodzącego z tamtych klimatów, który przyjechał na jakiś czas do Polski. Jak mi mówiono, jest on zachwycony tym, że kiedy jego polscy znajomi wieczorem zadzwonią z zaproszeniem na późną herbatę i rozmowę, to - ku jego zdumieniu - naprawdę mają to na myśli! Tak mu się to spodobało, że postanowił zostać w Polsce na stałe. A więc dobrze, że kiedyś dawno temu, w geście rozpaczy spowodowanej europejskim chłodem, nie przeprowadziłam się do polinezyjskich tropików. Co ciekawe, w moim wierszyku z tamtych czasów, zachwalającym tamtejsze uśmiechy, miłości i śpiewy, na zakończenie samo mi się napisało, że jednak - dziękuję bardzo.
***
kurs na wyspy mórz południowych
mój okręt bierze
ku dalekim krainom
gdzie uśmiech krajobrazu jest elementem
miłość kolorem skóry
a muzyka
językiem mieszkańców...
Jesteście wyspy ostatnim lądem
jakiego wypatrywać będzie moja luneta
1976
Moderato
Powrót z podróży.
Burzliwej. To prawda.
Ale nie długiej, przecież,
i nie bardzo odległej.
I bagaż niewielki
a jednak ciężarem do ziemi przygniótł
i w ziemię wgniata
więc postanowienie
już nigdy więcej wojażowania
stać w miejscu
do końca świata
grać wprawki w moderato
1976
.