Sympatyczny
bystry trzynastolatek, którego babci jestem koleżanką, nie miał –
jak widać – ograniczonego stereotypami obrazu starszych pań. Po
prostu: zamyślił się, pomyślał i spytał mnie. Na pewno
intuicyjne wyczucie złożoności życia miał głębsze niż jego
starsi koledzy w klubie ciężko metalowym, których opisałam w
notce wcześniejszej [Taniec i różaniec, czyli twardy metal do zgryzienia].
*
Miałam
pewien problem z odpowiedzią na powyższe pytanie: postawić na
szczerość czy na wychowanie w trzeźwości, co wcale nie oznaczało,
że ja tę kokainę wciągałam. Znam jednak osobę, która w życiu
wciągnęła wszystko, co jakieś trzydzieści lat temu na rynkach
światowych było do wciągnięcia, poza czymś jednym, co to już
nie pamiętam. Rzecz w tym, że na próbę wciągnęła, połknęła
czy zapaliła wszystko, co miała pod ręką, podane jak na dłoni, a
było tego bardzo dużo, i nie kontynuowała dalej tego eksperymentu,
czyli nie uzależniła się od niczego, natomiast barwnie opisała mi
doznania towarzyszące wciąganiu, połykaniu czy paleniu. Więc ja
już naprawdę nie musiałam niczego wciągać, szczególnie że nie
lubię tracić kontaktu z szeroko i głęboko pojętą
rzeczywistością, który mam bardzo dobry bez narkotykowego
wspomagania.
Odpowiadając
mojemu młodocianemu rozmówcy na tytułowe pytanie, wybrałam
wariant umoralniający, ponieważ opisany wyżej przypadek należy
raczej do rzadkości, więc nie chciałam ryzykować bezpieczeństwa
młodego człowieka za cenę podzielenia się z nim ciekawostką
obyczajową z pogranicza anegdoty, co uczyniłam w akapicie powyżej,
głównie dla frajdy bawienia się samym opowiadaniem. Wersja
umoralniająca polegała na opisaniu mojej fascynacji psychodelią w
czasach fascynacji rewolucją hippisowską. Opowiedziałam więc
młodemu człowiekowi o kulturowym tle wydarzenia, kiedy już nie
teoretycznie, ale praktycznie ktoś wyciągnął do mnie rękę z nie
lada jakim narkotykiem. I nie chodzi o to, co ja miałabym z tą
kradzioną morfiną robić, ale o moją reakcję, zanim jeszcze
powiedział co to jest: - NIE! - Sama byłam wtedy zdziwiona, że
moja odpowiedź była tak natychmiastowa i zdecydowana, jak szybki
krótki strzał, który od razu wysyła agresora do kostnicy.
*
Wspomniani
hippisi - obok substancji do wciągania, palenia i połykania - to
oczywiście długie włosy, których nie miałam od czasu
zachorowania na ospę wietrzną w czasach jeszcze
przed-hippisowskich, ale których ani hippisom, ani hippiskom na tyle
nie zazdrościłam, żeby starać się zapuścić je na nowo. Brak
długich włosów odczułam dopiero nieco później, kiedy uległam
fascynacji Axelem Rose z Guns N'Roses, i to nie fascynacji muzycznej, ale wybitnie
trychologicznej (trikhos to z greckiego włos).
Muzyka
Axela była dla mnie za mocna, za chropawa, ale uwielbiałam jego
rozpuszczone długie
włosy powiewające na scenie, szczególnie w jednym kawałku,
którego tytułu niestety nie pamiętam, kiedy wolno i miarowo
kołysał całym ciałem, a więc i rozpuszczonymi włosami, to w
prawą, to w lewą stronę, zamiatając powietrze owłosieniem głowy.
Była to fascynacja tak silna, że
sama nie mogąc wykonać takiego manewru z włosami, zwykłam była
od czasu do czasu błagać znajomego, z postury i fryzury podobnego
do wspomnianego muzyka: - Proszę, zrób Axela!
Obecnie
mój dawny znajomy, podobnie jak obecny Axl, ma o wiele mniej włosów
do machania, więc pozostał mi jedynie youtube, który jednak na
hasło „axl rose hair” wyświetla utwór „Hair of the Dog”,
bardziej wrzaskliwy niż rytmiczny, w którym włosy Axela zachowują
się podobnie - rzucają się we wszystkie strony, a nie kołyszą
rytmicznie na boki. Tak więc nie pozostaje mi nic innego, jak
dzisiejszą notkę zilustrować czymkolwiek, bo tamtych pięknych
rytmicznych włosów nigdzie nie znalazłam, i pewnie już nie
znajdę. Wybieram więc utwór o nostalgicznie brzmiącym tytule
„Yesterdays”, w którym Axl kiedyś
wyśpiewywał, a właściwie wykrzykiwał, że minione dni nie
mają dla niego żadnego znaczenia. No cóż, młody i owłosiony był
wtedy, więc nie wiedział, o czym mówił.
.