Tykać czy nie tykać, oto jest tykanie

Przemieszczając się po kraju łapię fajne fotki. Kiedyś publikowałam je w serii „Co słonko widziało” - bez komentarzy. Teraz do niektórych będę pewnie czasami wracać, pisząc felietony nimi inspirowane. Żeby nie zapomnieć języka w głowie. A więc, widziałam w jednym z miast, takie coś, jak na załączonym zdjęciu. Gdybym miała coś do wytapicerowania, niechybnie udałabym się do Pana Tapicera, nawet pokonując dziesiątki kilometrów. Wolę taką reklamę, od: Staszek - tapicer dla ciebie!

 


.


Per pan/pani zwracam się do wielu osób, również do miejscowych – jak by to powiedzieć, o kogo mi chodzi? Może tak. Otóż jeden z owych miejscowych zagadnął mnie kiedyś na ulicy – uwaga, uwaga – per pani! Miał do mnie pytanie związane ze sprawą sądową o zakłócanie porządku w mieście. - Pani, pani, powiedz mi, co to znaczy, co sędzia powiedział, że ja nie jestem pełnosprawny umysłowo? - To znaczy to, że gdyby pan był pełnosprawny umysłowo, to by pan wiedział, co to znaczy. - Aha! - odrzekł i odszedł w zadumie.


Pan, który miał sprawę w sądzie o zakłócanie porządku w mieście, to mój kolega z piaskownicy, o czym on już nie pamięta i moją osobę kojarzy z moimi późniejszymi aktywnościami. Kolega z piaskownicy w latach późniejszych również przejawiał w mieście różne aktywności, o prawnych skutkach których już napomknęłam. Jednym z jego działań, które jednak pod żadnym pozorem nie kwalifikowałoby się do kategorii zakłócania czegokolwiek, było otoczenie opieką innego - bardziej niepełnosprawnego - chyba bezdomnego mieszkańca naszego miasta. Ze skutkiem bardzo pozytywnym.


Temu ostatniemu poświęciłam zresztą całą opowiastkę [Zaułek Stanisława], w której między innymi opisałam, w jaki sposób przeszliśmy na pan/pani. Już po opisanych w niej wydarzeniach bohater opowiastki pewnego dnia - ze swojego żebraczego stanowiska na chodniku - również zaczepił mnie w kwestii prawnej. Zapytał, co ma zrobić, bo ktoś wystąpił do sądu o jego ubezwłasnowolnienie. Czy ma się na to zgodzić? Spytałam, czy sam potrafi radzić sobie w życiu (a wiem, że potrafi). Odpowiedział, że tak. - Więc niech pan odpowie, że nie. Żadnego ubezwłasnowolnienia!


Innym z kolei razem obaj wymienieni zaczepili mnie na ulicy równocześnie, potem dołączył do nich jeszcze trzeci, i tak towarzysząc mi w marszu przez miasto referowali jeden przez drugiego, jakie to mają problemy prawne, chociaż ja prawnikiem nie jestem. Przeczuwam, że nie jestem jedynym przechodniem, u którego zasięgają opinii, bardzo zresztą racjonalnie, konfrontując różne źródła. Oczywiście podczas naszego wspólnego marszu przez miasto była pełna kultura: pan, pani, panowie. Z pańska żyję, i tak lubię.


*


To było na ulicy, niedawno. A jak bywa w internecie? Był tu kiedyś tak wielki znawca internetowego savoir-vivre, że za każde użycie przeze mnie formy „pan/pani” bluzgał na mnie od najgorszych. Podobnie jak swego czasu, w studenckich czasach, a więc w czasach bardzo dawnych, pewien poznaniak, kiedy - śpiesząc się na przystanek tramwajowy - przechodziłam na czerwonym świetle przez puściutką ulicę w sercu jego miasta. Godzina była już bardzo późna, miasto było wyludnione i wypojazdowane, w promieniu wzroku na skrzyżowaniu koło budynku poznańskiej opery byliśmy tylko my dwoje: ja po jednej stronie przejścia dla pieszych, on po stronie przeciwnej. Pan ów, na podstawie sposobu, w jaki traktuję przepisy ruchu drogowego, wysnuł wniosek, że jestem - kurwą nocną. Wysnuł i zwerbalizował - per ty – sam nie ruszając się z miejsca zanim światło nie zmieniło się na zielone. Ok, niech spoczywa w pokoju. Był tak stary, jak ja obecnie, więc nie mam wątpliwości, że na żadnym ziemskim skrzyżowaniu ulic już go nie spotkam.


Wracając z ulicy na salony: nasz salonowy miłośnik internetowego savoir-vivre, który zwyzywał mnie od najgorszych za używanie obraźliwych w internecie form „pan/pani”, podstawiał mi pod oczy rady i zalecenia autora internetowego poradnika Czas Gentlemanów, noszącego podtytuł Dla mężczyzn z klasą (czyli wypisz wymaluj coś dla naszego kolegi wrażliwego na zasady etykiety w kontaktach międzyludzkich), nie przyjmując do swojej wrażliwej na bon ton świadomości passusu, w którym autor poradnika dopuszcza stosowanie bronionej przeze mnie formy:


Jeżeli jednak szczególnie Ci to przeszkadza [forma ty] możesz poprosić rozmówcę o stosowanie zwrotów per „Pan”. Niestety może to być skuteczne tylko na krótką metę. Trzeba by bowiem każdą kolejną osobę, w każdym kolejnym serwisie prosić o to samo. Wydaje mi się, że mimo wszystko lepiej się przystosować.”


Zauważyłam, że po jakimś czasie komentarze naszego światowego kolegi zostały najpierw ukryte przez administrację s24 - pewnie za zbyt nachalne stosowanie netykiety - a potem on sam chyba w ogóle zamilkł, być może porażony radami tego samego eksperta dla gentlemanów, który rok później napisał tak:


Przez ostatni rok obserwowałem sposoby kontaktowania się między różnymi użytkownikami i weryfikowałem moje wcześniejsze tezy. Z czasem lekko przesunąłem akcenty. Zauważyłem, że więcej osób, niż mi się kiedyś wydawało, woli kontakty formalne i zachowywanie dystansu. Widać to doskonale w komentarzach na Czasie Gentlemanów, na naszym forum, jak i na fan page’u bloga. Widzę to również w prywatnych wiadomościach, które od Was dostaję. W końcu zrobiłem mini ankietę na Facebooku z pytaniem czy wolicie jak nieznajomi zwracają się do Was w sieci per „pan”/”pani”. Okazało się, że aż 33% woli! Nie jest to większość, ale z pewnością grupa, z którą należy się liczyć.”- Czas Gentlemanów


Mnie jest obojętne, jak ktoś zwraca się do mnie w sieci - czy per pani, czy per pan, czy per ty, czy per ona, czy per k... . Sposób adresowania mnie świadczy przede wszystkim o moim internetowym rozmówcy, a nie o mnie. To sobie rezerwuję prawo do stosowania formy pan/pani w stosunku do niego/niej, kiedy czuję, że tak powinnam lub chcę jego/ją tytułować.


*


Lubię formę „pan/pani” - z imieniem. Są osoby - w realu - którym mogłabym zaproponować przejście na ty, ale żal jest mi odejść od formy per pani Aniu, panie Andrzeju, itp. - po doświadczeniu zbyt może pochopnego przejścia na ty z moimi ciotecznymi siostrzenicami/siostrzeńcami oraz bratanicami/bratankami, czyli - dziećmi moich kuzynek i kuzynów. Różnice wieku z niektórymi były tak nieznaczne, że wydawało mi się to naturalne. A skoro z nimi, to z nieco młodszymi od nich również, a potem z jeszcze bardziej młodszymi. I tak zostałam niemal bez nikogo, kto teraz zwróciłby się do mnie per - ciociu. Żal.

 

 

6.10.2021

 

 

 

.