Kobieta zdradziecka, mon amour

Nie pamiętam, w jaki sposób wpadłam na niego, a właściwie na parę jego piosenek, gdyż z zasady zapadają mi w pamięć właśnie konkretne utwory, a nie całość twórczości tego czy innego artysty. Zdarza się jednak, że czasami lubię przyjrzeć się sylwetce i życiu kogoś, czyje dzieło mnie akurat z tych czy innych powodów zafascynowało. Jeśli jednak idzie o osobę Pete Seegera, wystarcza mi wiedza ograniczająca się do faktu, że jest amerykańskim komunistą.


*


Nie pamiętam, żebym w czasach peerelu spotkała się z jakąś oficjalną - radiową lub telewizyjną - promocją jego osoby i jego twórczości. Również Radio Luxembourg, którego namiętnie słuchałam, też chyba nie nadawało jego utworów. Więc skąd o nim wiedziałam? Być może dowiedziałam się o nim na studiach - od moich brytyjskich czy amerykańskich wykładowców? Były to lata 1970-te i lewicowe protest songi były wtedy na topie. Być może wtedy podpowiadali nam, z jakich angielskojęzycznych piosenek można korzystać w charakterze pomocy naukowych? Może tak było?


Nie wiem, czy oprócz słuchania Seegera, czegoś o nim kiedyś, jeszcze w przed-uniwersyteckiej młodości, nie przeczytałam w pewnym bardzo trudnym w tamtych czasach do zdobycia czasopiśmie: „Drukowany w USA, przez Wydawnictwo Rządu Stanów Zjednoczonych, kolorowy miesięcznik „Ameryka" musiał być dla Polaków w latach 60. i 70. ucieleśnieniem amerykańskiego snu i źródłem marzeń o rajskim życiu na zachodzie”. Ale czy rządowe wydawnictwo Stanów Zjednoczonych, służące głównie propagowaniu amerykańskiego stylu życia, rozpisywałoby się o komuniście? O prezydencie Johnie Kennedym jak najbardziej mogłam tam przeczytać, i pamiętam, że kiedy JFK zginął w zamachu, jako jedenastolatka z własnej inicjatywy urządziłam wtedy w domu mały ołtarzyk poświęcony jego pamięci, przed którym pełniłam dobrowolną wartę – na baczność.


Ówczesnym przywódcom z mojego zakątka Europy na pewno nigdy takich honorów nie oddawałam, chociaż w szkole podstawowej i średniej zdarzało mi się chodzić na pochody pierwszomajowe, a w tej ostatniej nawet dałam zapisać się do ZMS, o czym parę lat temu z biciem się w piersi wspominałam [Felix culpa]. A na przełomie ogólniaka i studiów (sic!) prenumerowałam całkiem nie-amerykańskie, szaro-buro ilustrowane czasopismo, wydawane przez całkiem inny kraj, a zatytułowane – „Kobieta radziecka”. Prawdopodobnie poznałam je w szkole na lekcjach rosyjskiego, ale co mi się w nim tak spodobało, i czego w nim tak szukałam – zupełnie nie pamiętam. Z jakichś względów wolałam Kobietę radziecką od polskiej Przyjaciółki.


Prasę w ogóle bardzo lubiłam czytać - i to raczej nie-radziecką - więc przez wiele lat intensywnie korzystałam z instytucji pod nazwą czytelnia Empiku. Lubiłam jej klubową atmosferę z wygodnymi fotelikami i barkiem, w którym można była zamówić herbatę, a może nawet kawę, kiedy akurat była osiągalna w handlu. Lubiłam też towarzystwo innych stałych bywalców, no i szeroki wybór prasy szarej i kolorowej, w różnych językach. Po polsku tam czytałam głównie prasę literacką, a w niej uwielbiałam felietony Hamiltona, Polaka piszącego pod takim pseudonimem. Uwielbiałam też czytać polskie przedruki felietonów Arta Buchwalda, Amerykanina, ale już nie pamiętam, czy drukowała je Kultura czy Polityka. Buchwald był oczywiście dziennikarzem lewicującym, co tłumaczyłoby dlaczego peerelowska prasa publikowała go.


Jak wspomniałam, w Empiku chyba nie czytywałam żadnej prasy radzieckiej, natomiast chłonęłam gazety i czasopisma w języku angielskim, którego wtedy uczyłam się w szkole, ale również w językach francuskim i włoskim, których nie uczyłam się, i których zupełnie nie znałam, a jednak – o dziwo – chyba rozumiałam, co czytam. Były to bowiem głównie artykuły o kinie francuskim i włoskim, które wtedy kwitło, a ja w tamtym czasie byłam tak bardzo zapaloną miłośniczką dziesiątej muzy, że byłam w stanie przeniknąć te obcojęzyczne teksty, żeby tylko dowiedzieć się, co w tamtych krajach za żelazną kurtyną w kinematografii piszczy.


*


A teraz – Ladies and Gentlemen, Panie i Panowie, Уважаемые Господа – na koniec notki pod nieco zdradzieckim tytułem, a w przeddzień majowego święta pracującego ludu miast i wsi, folkowy Pete Seeger, o którym nie za wiele wiem, i o którym niczego nowego dowiadywać się nie chcę, ale który ostatnio mi się dziwnie przypomniał [A więc, jak założyłam, a tu – mały szok!]:


If I Had A Hammer, czyli – gdyby Seeger miał młotek, to waliłby nim jak świat szeroki, rano i wieczorem:

 



We Shall Overcome, czyli – Seeger mocno wierzy, że któregoś dnia oni zwyciężą:

 

 





30.04.2021

 

 

.