Niby
nic nie ma. A tymczasem idziesz do lekarza, bo swoje lata już masz,
więc o wiele częściej niż w młodości odwiedzasz lekarzy, i to
nie tylko lekarza ogólnego, zwanego lekarzem rodzinnym lub lekarzem
pierwszego kontaktu, a jeszcze dużo bardziej kiedyś – rejonowym
lub odcinkowym. Teraz poza lekarzem ogólnym o wiele częściej
odwiedzasz lekarzy najróżniejszych i najdziwniejszych specjalności.
Pielgrzymujesz
tak od przychodni do przychodni, od badania do badania, od szpitala
do szpitala. I właśnie wtedy, kiedy większość swojej topniejącej
energii musisz oszczędzać na te przemarsze i przejazdy w
poszukiwaniu lekarstwa na zdrowie, kiedy z braku czasu na robienie
czegoś innego już nie wyruszysz w świat w poszukiwaniu przygód
nowych, ani nawet nie wyruszysz by odnaleźć ślady przygód
dawnych, przeszłość niespodziewanie znajdzie ciebie –
czekającą/czekającego w kolejce do specjalisty, tak jak znalazła
mnie.
Dawno
skończyła się fala emocjonalnych powrotów do szkolnych wspomnień
wywołanych pojawieniem się w 2006 roku internetowego portalu z
naszą klasą w nazwie. Zdążyłam jednak w kilku swoich
opowiastkach z tamtego okresu opisać i zapisać niemal na bieżąco
tamto doświadczenie spotkań z koleżankami z dawnej klasy licealnej
[Stalowe magnolie] oraz ze współuczniami z mojej dawnej
malutkiej szkoły podstawowej [Nigdy nie byłem]. Jedną z
innych ówczesnych opowiastek zakończyłam nutą tęsknoty za
koleżankami i kolegami z czasu studiów, których po latach nie
udało mi się spotkać poprzez portal z naszą klasą w nazwie.
Często jednak wracam do nich pamięcią, przypominam sobie imiona i
nazwiska, przypominam sobie wspólne chwile, zawsze – miłe.
Zastanawiam się, co teraz robią i czy w ogóle jeszcze żyją, bo
nasze pokolenie powoli wchodzi w wiek odchodzenia stąd do
wieczności [Nie ma nic].
*
Trzy
dni temu czekałam w pustej poczekalni na wezwanie do gabinetu
lekarskiego. Moja wizyta opóźniała się, bo kiedy przyszłam na
umówioną godziną, w gabinecie był jeszcze jakiś pacjent, a jego
wizyta przeciągnęła się. W końcu drzwi otworzyły się i do
poczekalni wyszła starsza wiekiem pacjentka, podobnie jak ja
poruszająca się z pewnym trudem. Zobaczywszy mnie uśmiechnęła
się szeroko. Chociaż nie znałam jej, odpowiedziałam równie
serdecznym uśmiechem, sądząc że pewnie usłyszała pomyślną
diagnozę lekarską i stąd ta radość.
Tymczasem
ona z miejsca zwróciła się do mnie, wymieniając moje imię i
nazwisko, żeby upewnić się, czy nie pomyliła osoby. Przytaknęłam,
że to ja, patrząc w tę sympatyczną twarz, i zastanawiając się,
skąd mnie zna, i dlaczego ja nie znam jej. Pani szybko przedstawiła
się jako siostra mojej dobrej koleżanki ze studiów, z którą
kontakt zerwał się zaraz po studiów zakończeniu, chociaż obie
mieszkałyśmy - i nadal mieszkamy - nad tym samym polskim morzem,
jakieś 100 kilometrów od siebie.
Pani
powiedziała, że jej siostra często pyta o mnie, i że ona mówi
jej, iż widuje mnie drepczącą przez miasto. Otwarte drzwi
lekarskiego gabinetu czekały już na mnie, więc nie miałam czasu,
żeby spytać, skąd wiedziała, że ja to ja, ani czy kiedyś -
jakieś 45 lat temu - miałyśmy okazję poznać się. Stojąc już w
drzwiach do lekarza, spytałam tylko pospiesznie, czy moja koleżanka
nadal mieszka tam, gdzie mieszkała, i czy wszystko u niej w
porządku, oraz prosząc o przekazanie jej bardzo serdecznych
pozdrowień. I to wszystko. Mała sprawa. Niby nic. A cieszy.
19.02.2020
.