- No
to opowiem ci, jak poznałam Zofię Loren. A więc było to tak. Po
zakończeniu drugiej światowej wojny mój Tatuś przez kilka lat
opiekował się swoimi dwiema bratanicami, a moimi starszymi
kuzynkami, których mama zmarła w 1946 roku, po powrocie z
sowieckiej zsyłki, a których ojciec bezpośrednio po kampanii
wrześniowej 1939 roku znalazł się wraz z wojskiem polskim na
Zachodzie, skąd po otrzymaniu wiadomości o śmierci żony wyruszył
na osobisty podbój Kanady. Tam dość szybko zapuścił korzenie i
wtedy w ramach łączenia rodzin sprowadził do Kanady zza
komunistycznej żelaznej kurtyny obie córki, które też zapuściły
w Kanadzie korzenie, skończyły tam szkoły, założyły rodziny. Ponieważ
dobrze im się powodziło, starsza z nich postanowiła w ramach
podziękowania za opiekę zaprosić mojego Tatusia wraz ze mną na
wakacje na wyspie Capri. Tam mieszkaliśmy w eleganckim hotelu
graniczącym z willą Zofii Loren. Zofia Loren korzystała z
hotelowych kortów tenisowych, na których w tenisa grał również
mój Tatuś. Kilka razy zagrali razem. Zofia Loren polubiła mojego
Tatusia i kiedyś zaprosiła go wraz ze mną i moją kanadyjską
kuzynką na kolację. I tak poznałam Zofię Loren, której fotkę
widzisz na odwrocie tego lusterka.
Leżąc
na kolonijnym białym metalowym łóżku, w którym pozostałam na
cały tamten dzień ze względu na złe samopoczucie, tak mniej
więcej - acz na pewno wyczerpująco - opowiedziałam innej
dziewczynce z tamtych kolonii letnich, która to dziewczynka tak jak
ja tego dnia nie poszła na zajęcia w plenerze i nudziła się w
pustym budynku, w jaki sposób poznałam znaną włoską aktorkę. A
zaczęło się od tego, że dziewczynka ta odwiedziła mnie w mojej
sypialni i zainteresowała się leżącym
na szafce nocnej lusterkiem ze słynną Zośką na odwrocie, a
ja nieopatrznie rzuciłam w jej stronę: - A wiesz, że ja znam ją
osobiście? - Akurat! - odpowiedziała z kpiną w głosie, czym mnie
zmobilizowała do opowiedzenia jej historii, którą trudno będzie
podważyć, szczególnie, że poza wyjazdem na Capri wszystko było w
niej szczerą prawdą.
Kiedy
skończyłam opowieść, dziewczynka długo przypatrywała mi się.
Wtedy roześmiałam się, i powiedziałam, że to wszystko
wymyśliłam. Na co poważnie pokręciła głową i powiedziała: -
Nie. To teraz kłamiesz. - I poszła do siebie, a po południu,
kiedy inne dzieci wróciły z wycieczki, przyprowadziła do mojego
łóżka całą swoją grupę kolonijną, mówiąc: - Nie chcą mi
uwierzyć, że znasz osobiście Zofię Loren. Opowiedz im, jak to
było! - Zauważyłam, że im bardziej zarzekałam się, że to
fikcja, tym bardziej dzieciaki były skłonne uwierzyć, że cała
historia jest prawdziwa. No więc powtórzyłam opowieść o pobycie
na Capri, rozbudowując ją o opisy wyspy, hotelu i spotykanych tam
ludzi.
Potem
przychodziły do mnie inne grupy, spragnione tej opowieści. A potem
już do końca kolonii różne dzieci zaczęły domagać się, żebym
opowiedziała, co jeszcze mi się w moim dwunasto- czy
trzynastoletnim życiu przytrafiło. Na moje uczciwe zarzekanie się,
że ja to wymyślam, zniecierpliwione machały ręką i rzucały
krótkie: - Mów! - No to
mówiłam, a że zasadniczo, poza tą jedną jedyną historią z
Zofią Loren na Capri, nie potrafiłam i nie potrafię wymyślić
żadnej fikcyjnej opowieści, więc opowiadałam im fabuły różnych
filmów, których widziałam bardzo dużo - tyle że z sobą w roli
głównej.
Niestety,
przez ponad pół wieku, które minęło od tamtego czasu, gdzieś mi
się zapodziało lusterko z gwiazdą światowego kina, którą miałam
okazję poznać na wyspie Capri, ale na szczęście zachował się
filmik, na którym widać, jak mój Tatuś tańczył wtedy z Zośką.
I proszę nie pytać mnie,
dlaczego Tatuś miał na sobie mundur komendanta włoskiej policji,
bo dalej ciągnąc tamtą dawną opowieść, na pewno podam jakieś
bardzo prawdopodobnie brzmiące wytłumaczenie. Tatuś, Zośka,
Mambo:
.