Jedynym
poważnym zaniedbaniem z mojej strony, którego przy końcu życia
żałuję, jest zaniedbanie nauki języków obcych, do których chyba
od zawsze miałam talent, którego jednak nie pielęgnowałam ze
względu na lenistwo, jak mi się wydaje również wrodzone. Zawsze
wolałam o czymś sobie pomyśleć, gdzieś się powałęsać,
popatrzeć na świat, porozmawiać z człowiekiem, a potem również
z Bogiem, bardziej niż przykładać się do systematycznej nauki
czegokolwiek [Taki charakter].
Jeśli
udało mi się nauczyć jakiegoś języka obcego, to głównie
dlatego, że byłam nim w ten czy inny sposób otoczona, więc
wchodził mi do głowy samoczynnie. Ile weszło, tyle zostało,
chociaż mogłam postarać się, żeby dzięki mojemu własnemu
wysiłkowi wchodziło więcej. Jednak nie dramatyzuję, bo jestem
przekonana, że znajomość języków obcych nie jest do zbawienia
koniecznie potrzebna, szczególnie że w niebie będziemy
porozumiewać się bezpośrednio myślami, a myślenie - jak już
wspomniałam - trenuję intensywnie od zawsze. Więc jeśli nawet pod
koniec ziemskiego życia z takiego czy innego powodu postradam rozum,
do nieba przejdę z wcześniej dość dobrze rozwiniętą właśnie
tą władzą duszy, rozwiniętą bardziej niż moja wola, na
przykład. Tak to widzę.
Zdarzało
mi się jednak w życiu mówić nawet kilkoma obcymi - w tym również
bardzo egzotycznymi - językami. Bywało tak na przykład na
prywatkach u mojej dobrej koleżanki z tej samej kamienicy [Baby boom]. Byłam wtedy w szkole podstawowej, w której jedynym
nauczanym językiem obcym był język rosyjski. Jednak na
wspomnianych imprezach dość regularnie - na prośbę obecnych -
dawałam popisy w językach zachodnich, głównie francuskim,
niemieckim i angielskim, ale też włoskim oraz chińskim lub
japońskim, ku ogólnej radości towarzystwa. Jednak kiedy zostałam
przez rodziców posłana na kurs prawdziwego niemieckiego, a potem
takiego samego angielskiego, mój talent do imitowania języków
zniknął. Na zanik tej umiejętności mógł mieć wpływ wiek. Mózg
dwunastolatka - jak mnie później uczono - zaczyna tracić naturalną
zdolność spontanicznego wyczuwania i przyswajania języka jako
takiego. Potem trzeba już języki coraz bardziej wkuwać, mówiąc
w uproszczeniu. A więc mieć trzeba ołów w miejscu, w którym
plecy spotykają się z siedziskiem krzesła, jak mawiał jeden z
moich szkolnych matematyków.
*
Na
wspomnianych prywatkach obok moich popisów lingwistycznych była
oczywiście muzyka i taniec. Były to lata 1960-te przeżywane za
żelazną kurtyną komunizmu, więc dostęp do muzyki zgniłego
zachodu nie był szeroki. Tańczyło się zapewne do jakichś
piosenek polskich i do niektórych zagranicznych zapewne. Nie
pamiętam jednak zbyt wiele, ponieważ nie ma co ukrywać, że do
języków miałam talent większy niż do tańców. Przy okazji
wyjaśnienie dla wszystkich, którzy znajomość obcej mowy traktują
jak fetysz, podczas gdy jest to jedynie pewna sprawność, bardziej
zależna od specyficznych predyspozycji niż od ogólnych zdolności
intelektualnych, podobnie jak na przykład taniec. Po prostu: ma się
to ucho, albo nie. Ma się ten dryg, albo nie. I tyle. Jeden tańczy
sam z siebie, inny na raz-dwa-trzy. Podobnie jest z językami obcymi.
Wypada teraz wyjaśnić, skąd w tytule notki wzięły się
przeprosiny. Otóż mój talent do języków rozciąga się również
na język ojczysty, w tym na jego wersję zbrutalizowaną, którą w
pewnych sytuacjach potrafię posługiwać się w stopniu więcej niż
dobrym, głównie dzięki wytrwałemu treningowi podczas
internetowych wymian ciosów werbalnych, które zresztą traktowałam
przez długi czas jako rodzaj sportu stylistycznego, ale których mam
już serdecznie dosyć, gdyż jak by nie patrzeć łączą się one z
udziałem w całkiem niepotrzebnej i wyniszczającej agresji. A więc
przepraszam wszystkich, którzy z powodu moich agresywnych komentarzy
kiedykolwiek poczuli się w jakikolwiek sposób zranieni, urażeni
lub zniesmaczeni. Mea culpa.
Odnośnie
wspomnianych prywatek, a jeszcze wcześniej zabaw szkolnych czy
kolonijnych, po głowie chodzą mi niektóre motywy muzyczne z
tamtych czasów, uzupełnione kilkoma wspomnieniami koleżanki od
prywatek, do której przed chwilą zadzwoniłam po pomoc:
Seemann/Sailor, Diana, You Are My Destiny,
Miłość w Portfofino, Hello Mary Lou,
Kiss Me Quick,
Return to
Sender,
The Locomotion,
Silence Is
Golden,
a potem: Green
Grass of Home,
Delilah.
A więc: Paul Anka, Ricky Nelson, Elvis Presley, Tom Jones. Na
prywatkach tańczyło się tak zwanego warszawskiego
(jive), tańczyło się twista oraz rock and rolla, ale najczęściej
kiwało się w pojedynkę w rytm muzyki, również polskiej, na
przykład zespołu Niebiesko – Czarni.
*
Na
prywatkach była też - Helen Shapiro, o której w poprzedniej
notce zapomniałam wspomnieć [Rozbrykane Brytyjki].
Być może zapomniałam dlatego, że gwiazda Shapiro dość wcześnie
zbladła na estradowym nieboskłonie, chociaż nadal śpiewała, tyle
że bardziej kameralnie i jazzująco. Żydówka, wychowana w
ortodoksyjnym judaizmie, Shapiro w roku 1987 spotkała Jezusa i
przyłączyła się do ruchu judaizmu mesjanistycznego. W swoim
świadectwie nawrócenia [tutaj z polskim lektorem] Shapiro nawiązuje
również do swojej kariery, w tym do największego przeboju z roku
1961 (miała wtedy czternaście lat) pod tytułem bardzo odpowiednim
do okazji: Walking
Back To Happiness,
który poniżej zamieszczam jako dodatek do moich przeprosin, a który
to utwór również bywał grany na dawnych zabawach i prywatkach. A
więc: śpiewajmy, tańczmy i kochajmy się!
[audio]
I jeszcze nagranie unikatowe: Helen Shapiro + The Beatles, z 1963
roku. W roku tym Beatlesi jako jeden z wielu wykonawców odbyli trasę
koncertową, której główną gwiazdą była Helen Shapiro. Program
koncertów otwierała Shapiro, młodociana bohaterka sceny muzycznej
w latach 1961-1962, natomiast nazwa liverpoolskiego zespołu została
umieszczona dopiero na czwartej pozycji. Rok ten był przełomowy dla
obu wykonawców: sława zespołu zaczęła gwałtownie rosnąć,
sława Shapiro zaczęła równie gwałtownie gasnąć.
Szesnastoletnia Shapiro nie była już młodocianą sensacją,
natomiast pomimo jej niepodważalnego muzycznego talentu, przemysł
muzyczny nie znalazł dla niej nowego odpowiedniego do wieku
wizerunku, i tak zniknęła z wielkiej muzycznej sceny.
20.07.2020
.